Głęboko skrywa się kwestia, motywów, dla których małżonkowie decydują się na dziecko. Na ogół nie są ich świadomi. Inaczej na to pytanie odpowiedzą mężczyźni i kobiety. Jakie motywy posiadają małżonkowie by decydować się na dzieci? Oczywiście różne. Takie które nazwalibyśmy szlachetnymi i takie, które mają charakter nieco bardziej przyziemny, powiedzmy elegancko - prozaicznymi.
Pytanie o motywy jest pytaniem o to, czego przyszli rodzice się spodziewają. Z kolei problem: Po co rodzicom dzieci? to pytanie o to, jaką funkcję pełnią one dla rodziny, co im dają? Mówi więcej o tym, co w związku z przyjęciem wyzwania rodzicielskiego otrzymają.
Zatem, po co rodzice mają dziecko?
Dla przedłużenia gatunku. Nie da się ukryć, że głębokie jest w ludziach pragnienie przedłużenia swego życia. Ale ze smutkiem stwierdzają, że małorealistyczną chęć długiej egzystencji udaje się zrealizować jedynie poprzez zrodzenie i wychowanie potomstwa. Zatem dość skwapliwie korzystają z tej sposobności. Tchnie realizmem, a człowiek jako istota myśląca wybiera rozwiązania dostępne.
To religijny nakaz. Znajduje się on dosyć blisko wizji antropologicznej. Biblijna zachęta do płodności i zagospodarowywania ziemi w kulturze chrześcijańskiej ma w dalszym ciągu swoją obowiązującą moc. Natchniona Księga głosi wartość dziecka, określanego wprost błogosławieństwem. Przekaz jest stanowczy i jednoznaczny. Przemawia do ludzi sfery judeochrześcijańskiej, nawet gdy stanowią oni mniejszość religijną. Charles Peguy powiedział, że dziecko i dzieciństwo to wyjątkowa łaska. I trudno nie dać temu wiary.
Stanowią szansę na rozwój. Można ze spokojem przyjąć, że rodzicielstwo to dobra lekcja życia wśród ludzi, a może nawet jedna z najlepszych form uczenia się człowieczeństwa. Wychowywanie dzieci stwarza więcej możliwości samopotwierdzenia, odnalezienia własnej tożsamości, twórczego działania i autentycznej odpowiedzialności, niż przeciętna kariera zawodowa . Rodzice nie są w stanie przewidzieć dokąd zaprowadzi ich przyjęcie roli matki i ojca – opiekunów i żywicieli. Nawet nie są w stanie sobie wyobrazić, jak wiele się nauczą, ile pojmą, przecierpią, z czego będą musieli zrezygnować i czego się podjąć. Nie przewidują jakie cechy i postawy ich dzieci wyzwolą. Ale to wszystko otworzy przed nimi nowe horyzonty zrozumienia i przeżywania. Mówiąc o rozwoju myślę o wszystkich wymiarach człowieczeństwa. Wielokrotnie przyjdzie rodzicom zmierzyć się z dylematami etycznymi, gramatyką, przypomnieć najważniejsze aspekty historii, czy dogłębnie powtórzyć, częściej może nawet poznać nowy - program matematyki. Wielokrotnie obserwujemy zachętę ze strony dzieci, by wziąć udział w wyczynach lekkoatletycznych, czy grach zespołowych. W ten sposób dzieci w sposób skuteczny zadbają o kondycję fizyczną swoich rodziców. Mam taką zaprzyjaźnioną wspólnotę z czasów studenckich, gdzie rodzice pod wpływem potrzeb dzieci, zrobili przenośne boisko do siatkówki. Znam ojca licznej rodziny, który gdy dzieci wchodziły w okres adolescencji uzyskał szereg uprawnień do przewodnika sudeckiego. Pasje i rozwijające się zainteresowania stymulują opiekunów do zgłębiania nowych dziedzin. To jest po prostu „woda na młyn”.
Wspólne dobro małżeńskie. Diada stanowi atrakcyjną formę życia wspólnego. Choć to tylko dwie osoby, to już mała wspólnota, podstawowa grupa. Na ogół jej życie przypieczętowane jest publiczną deklaracją, ślubem. Żyją sobie razem ciesząc się szczęściem małżeńskim. Udaje im się osiągnąć coś wspólnego, stworzyć parę funkcjonującą z satysfakcją, osiągnąć postęp w rozwoju własnym, w zakresie dorobku materialnego, zdobyć mieszkanie, czy - niekiedy - zbudować dom. Ale dopiero wspólne dziecko jest dziełem cementującym związek. Stanowi ono dar od Stwórcy. Rodzice są jego współkreatorami. Urodzenie dziecka stanowi dar i tajemnicę, bo jak zrozumieć i wytłumaczyć, że co piąta para małżeńska jest pozbawiona możliwości prokreacyjnych? Jeśli udaje im się zrodzić dziecko doświadczają wspólnoty, z wielością relacji. Gdy dzieci jest więcej, rośnie także liczba więzi. A to ubogaca. A kto nie pragnie być bogatym? W konsekwencji dziecko czyni rodziców kimś ważnym. Z diady małżonków wyrasta para osób uzyskująca autorytet. Czy zdoła go utrzymać przez długi czas zależy od nich. I pewne jest że chwilowo go może utracić w okresie dojrzewania. Antoni Kępiński powiedział kiedyś: Dziecko patrzy na dorosłych w górę, wskutek czego ich obraz jest wyolbrzymiony.
Dają ogromną satysfakcję. Ich rozwój: pierwszy uśmiech, guu guu, słowo, gest to wszystko są źródła głębokich satysfakcji. O patrzcie jak umie pokazać jak kocha tatusia. Państwo nie mają pojęcia jak piękne laurki robiły moje dzieci. Jak przepięknie tańczyły i śpiewały w przedszkolu. Jakie miałem radości, gdy odmieniano je przez przypadki na ich szkolnych drogach… Jakie zdolne mam dzieci. Jak pięknie grają na instrumentach. Mój syna jako młodszy nastolatek zmontował sobie pierwszy komputer. W II klasie szkoły podstawowej moja córka była mistrzynią klasową w warcabach. O jaki talencik. Chyba wystarczy? Bo ja mogę dłużej. Ja mam rodzinne tradycje przechwalania się. W rodzinie mamy kuzyna, który przy każdej okazji mówi o wszystkich sukcesach swoich dzieci. Kilka tygodni temu np. córka wygrała konkurs chopinowski. Media wprawdzie nie podawały, a konkurs był w gminie, ale duma ojca prostuje mu kręgosłup. Oczywiście chodzi o to aby przy ich sukcesach im pozwolić być z siebie dumnymi. Ale my i tak przy okazji się tym nakarmimy.
Nadzieja. Nawet początkowe zaskoczenie ciążą przechodzi w fazie akceptacji, w wysoki poziom nadziei. Oczekiwanie na dziecko daje chęć do życia i wiarę w przyszłość. Przykładem pokazującym siłę tej nadziei stanowi dla mnie przypadek depresyjnej kobiety po ciężkich przeżyciach w dzieciństwie, przeżywającej bardzo trudne stany emocjonalne. Przez dłuższy czas nie pomagają ani terapia, ani nawet leki antydepresyjne. W trakcie kuracji psychiatrycznej kobieta zachodzi w ciążę. Odstawia leki, powraca do niej pragnienie życia i radość. Towarzyszy jej wprawdzie w dalszym ciągu pewien poziom niepokoju, ale po raz pierwszy od lat uzyskuje tyle radości życia. Czy przyjęcie dziecka ochroni ją przez kolejnymi nawrotami melancholii, tego nie wiadomo, ale doświadczenia towarzyszące jej w tej chwili wzmacniają jej siły i przynoszą wzrost nadziei na przyszłość. Nieco instrumentalnie to artykułując, można powiedzieć, że oczekiwanie dziecka i przyjęcie go stanowi silny środek antydepresyjny.
Możliwość terapeutycznego przeżycia na nowo własnego dzieciństwa, przejścia świadomie każdego etapu. Wychowując człowiek pozna swoją własna tożsamość, zrozumie co wcześniej przeżywali rodzice. Zrozumie ich ból i zmagania. To może pomóc w procesie pojednania z własnymi rodzicami . Praca równie wartościowa jak każda inna a może nawet ważniejsza.
Silne doświadczanie emocji. Mężczyzna który został ojcem przez przybranie mówi: Tego się nie da opisać. Malec codziennie czeka zbiegając ze schodów na hasło, że tata wraca… I biegnie do ojca z entuzjazmem go witając. Nikt go już tak nie pokocha. Chyba, że będzie miał okazję wychowywać kolejne dziecko. Nikt mnie nigdy tak nie witał – powiedział ojciec dziecka przyjętego w adopcji. Dodałbym jeszcze, że niewielu go jeszcze tak witać będzie. To jest jedyne w swoim rodzaju powitanie taką radością, ogromem tej radości.
Energia. Dość często uważa się, że dzieci wymagają wyjątkowej energii i wprost wypalają człowieka z kalorii, których jak się sądzi powszechnie trzeba mieć bez liku. To prawda, że wychowanie to znaczny wydatek energetyczny. Przez dwie dekady dzieci czerpią energię, angażując rodzicielski wysiłek fizyczny i psychiczny. Ale warto również wskazać na rodzicielstwo jako na formę energetycznego doładowania. Jest taki zdumiewający fenomen w opiece – szczególnie, choć nie tylko - nad małym dzieckiem. Osoby zajmujące się nim otrzymują jakby energetyczną gratyfikację. I naprawdę nie wynika ona tylko z motywacji i determinacji, żeby dzieckiem dobrze się opiekować. Tym źródłem energii jest samo dziecko. Samo obserwowanie i obcowanie z organizmem w pełnym rozwoju dostarcza ogromu satysfakcji. Zmiany związane z dojrzewaniem małego dziecka, dają się obserwować z tygodnia na tydzień. Te subtelne gesty, dźwięki i drobne umiejętności stanowią wzmocnienia dające siłę niezbędną do zaopiekowania się maluchem i twórczego bycia z nim. Bycie z dzieckiem to nie strata - to zysk.
Lekcja akceptacji trudnych sytuacji. Rym utworzył się samoistnie. O jakich sytuacjach myślę? Mianowicie choćby o tych przypadkach, kiedy dziecko pojawia się niespodziewanie, a ludzie stają się rodzicami z zaskoczenia, nieoczekiwanie. W narracjach używa się dość często sformułowania: Przytrafiło im się dziecko. Ale to, co wydaje się tu być najistotniejsze, to fakt, że pomimo niesprzyjających okoliczności, często nie bez trudu i dylematów dziecko zostaje przyjęte. Niekiedy tę decyzję podejmuje w heroiczny sposób matka, bez wsparcia przypadkowego, czy całkiem nieodpowiedzialnego ojca.
Jeżeli ciąża stanowi zaskoczenie, ale w ludziach jest decyzja akceptacji dziecka, to niekiedy stanowi, wbrew temu, co się powszechnie sądzi, szansę na stworzenie związku. Są bowiem osoby, które ze względu na swe dotychczasowe doświadczenia rodzinne, nie byłyby w stanie zdecydować się same na założenie rodziny. A wówczas ten „przypadek dezorganizujący” im początkowo życie, w rzeczywistości jakoś porządkuje je, zmuszając do przyjęcia odpowiedzialności.
Warto też podkreślić tu, że większość dzieci przychodzi do swych rodziców w czasie jakoś dla nich nieodpowiednim, dość często mówi się „nie w porę”. Wiele razy słyszałem: Jeszcze teraz nie planowaliśmy, bo studia, nowa praca, konieczność spłacania kredytu, doktorat… Szczęście dziecka, w takiej sytuacji, polega na tym, że rodzice przekraczają mentalnie barierę pory nieodpowiedniej i przygarniają je z miłością, idąc w rozwój. Ta postawa otwartości rodzicielskiej sprzyja przede wszystkim im samym i daje im dodatkowy napęd do życia. Przepiękną egzemplifikacją takiej sytuacji są dla mnie osobiście tzw. dzieci późne, czyli pojawiające się w rodzinie, po wielu latach przerwy, gdy wydaje się już, że procesy prokreacyjne są już zdecydowanie zakończone. Przed laty doświadczyłem spotkania z 42-letnią kobietą spodziewającą się dziecka, tonącą we łzach rozpaczy z powodu nieadekwatnej pory przybycia potomstwa. Dziecko to jednak z czasem stało się swoistym błogosławieństwem rodziny i źródłem jej rozwoju. Ponadto, gdy starsze rodzeństwo zaczęło opuszczać dom rodzinny, ono w dalszym ciągu „odmładzało” rodziców i pobudzało ich do bycia dalej młodymi.
Dziecko pozwoli rozwijać się poprzez kryzysy, które wniesie. To niewygodne myślenie, że rozwój nastąpi na tej drodze. Ale prawdopodobnie najlepszą formą przechodzenia ku dojrzałości są właśnie sytuacje kryzysowe. I jakby się tak zastanowić mają miejsce na wielu etapach życia dziecka i oddziałują na całą rodzinę. Przyjrzyjmy się krótko typ punktom przejściowym, które spowodują „kryzysie”. Tak od samego początku. Jedno z małżonków dojrzało i już chce mieć dziecka drugie jeszcze nie. I co jeśli ona pragnie, a on myśli że trzeba jeszcze nieco zaczekać, to się ucieszą? Nie raczej pójdą w konfrontację. On jednak z czasem dojrzeje. Ona w stanie błogosławionym utraci pewne możliwości wyjść i działań i to jakoś ich ograniczy. I tu znów i radość i boleść. Potem upragniony osesek się urodzi. Nadzieje zostaną spełnione. Mama odda mu się bez reszty, odsunie męża, bo chwilowo ma „ważniejszą misję” związaną z ochroną i koniecznością wykarmienia potomka. Młodzi rodzice się cieszą, ale trochę oddalają się od siebie. Ponadto na początku bardzo ciężko pracują, słabo śpią. Mąż ma swoją enklawę. W pracy rzadko ktoś płacze. Żona choć w pełni oddana dziecku zazdrości mężowi. On ma życie w świecie. Czy nie może być kryzysowo? Potem „idą ząbki”. Ból serca patrzeć, jak nieboraczek cierpi. Maluszek ma już około dwóch latek i mówi „nie”. Mało tego na osiedlowym sklepie robi histerię, jakich rodzice nigdy nie widzieli. Młody ojciec ostatnio powiedział, że „robi chrabąszcza”. I w dodatku nie wiadomo, co z tym począć. Mamie powiedział, że jej nie kocha a ojca skopał i opluł. Potem będą rozdarcia serca związane z pierwszymi rozstaniami. Płacz dziecka oddawanego pod opiekę do przedszkola będzie kroił serce. Pierwszy rok w przedszkolu, będzie formą slalomu – giganta, pomiędzy kolejnymi infekcjami dziecka wymagającego opieki a zaspokajaniem potrzeb pracodawcy, który już dawno zapomniał, że pierwsze miesiące w przedszkolu to wielki stres i witanie wszelkich chorób, a widzi, że zadania produkcyjne i usługowe są zaniedbywane. Potem dziecko zostanie ocenione w szkole. To nie będzie wygodne. Bo ocena nie zawsze będzie dobra. Wejdzie w konflikt z rówieśnikami. Jako nastolatek zacznie się dopominać o autonomię. Nie zawsze zrobi to w sposób elegancki. We wszystkich tych spornych kwestiach rodzice będą mieli swoje zdanie, męski i kobiecy punkt widzenia. I na ogół opowiedzą się za swoją wersją. Adolescent poza uwagą i dostępnością zapragnie gadżetów oraz pieniędzy. Potem zacznie się mocniej awanturować, trzaskać drzwiami, spóźniać, wniesie ekstremalne pomysły wyjazdów pod namiot, na które rodzice nie będą mieli ochoty wyrazić zgody itp. itd. Stawianie granic stanie się najważniejszym ćwiczeniem, zaraz po akceptacji dziecka. Lecz to wszystko będzie rozwojowe. A zrozumienie nieuchronności tych kryzysów i przekraczanie ich sprawi rozwój dziecka i rodziców.
Dzieci są po to żebyś miał się z kim pomocować. Już wcześniej, niż jako nastolatek dziecko sprawdzi Twoją siłę, zmierzy się z Tobą, wejdzie w konflikt, który będzie rozwojowy. To dar dla obu stron. Dwulatek zechce być sobą. Adolescent ogłosi manifest niezależności. Dziecko w fazie przed opuszczeniem domu musi być z rodzicami „na małym konflikcie”. Gdzieś musi mieć prawo wyrażać złość i agresję. Gdzie może pokazać swoje emocje? Tylko w domu. Tylko tu bowiem jest bezpieczne. Tu jest zrozumiane. Tu rodzice wiedzą, że to jego prawo, bo sami przeszli tę drogę. Jeśli mu nie pozwolą, pozbawią go siły, by radzić sobie z życiem w świecie.
Dzieci pozwolą nauczyć się radzić z sobie z rozczarowaniem. Ponieważ rozczarują, zniszczą, rozleją, nie dotrzymają słowa, spóźnią się, skłamią, zawiodą, zapalą, wypiją, użyją słów powszechnie uznawanych za wulgarne. Słowem nie zachowają się tak jak byśmy się tego spodziewali. Ale my rodzice, choć gniew chwilowy z poziomu podeszwy podejdzie do gardła wiemy, że to tylko moment słabości, jakie i my mamy za sobą i choć jesteśmy sfrustrowani i rozczarowani, to nie odrzucimy swojego dziecka. Choć uczucia w studni rozczarowanie niewygodne, my je przeżyjemy i marnotrawnego syna i córkę na nowo przygarniemy dając mu kolejny zapas szans.
Dzieci pozwolą uczyć się rezygnacji z nadmiernej kontroli i stopniowego oddawania odpowiedzialności. Małe dziecko musi być blisko, jest całkiem zależne i nie przeżyje bez rodziców. Stopniowo jednak potrzebuje coraz więcej wolności. Rodzice obdarowują go tą wolnością ćwiczą się w zaufaniu, budzą w dziecku poczucie sprawstwa i pewności siebie. Gdy dziecko jest małe kontrola jest ogromna. Tacy młodzi rodzice to wszystko skontrolują – nawet pieluchę. A może głównie ją… Im jest starsze, tym bardziej kontrola zanika. Skąd pomysły na nadmierną kontrolę: własne doświadczenia, niekiedy nadmierna dominacja ze strony matki, dzieciństwo w domu alkoholowym, czy w środowisku dopuszczającym się zaniedbań. Ale nadopiekuńczość rodzi bunt i złość. Dziecko nie lubi, gdy ktoś poprawia mu czapeczkę, która sama dusi i uwiera. Ile swobody potrzebuje? To ważne pytanie na każdym etapie rozwoju. Chodzi o zachowanie równowagi, danie wsparcia, ale nie zabieranie autonomii. Trzeba zadbać o to, by nie doprowadzać do skrajności. Opowiadał mi ktoś o opiekunach w środowisku, gdzie wychowuje się młodych dorosłych. Przejawiali dwie postawy. W kontinuum, od całkowitego braku zainteresowania, aż do wieczornego sprawdzania, czy podopieczni wymyli zęby.
W wychowaniu dzieci będziemy mieli okazję sprawdzać, czy to troska, czy nadmierna kontrola. Teraz mamy sporo rodziców wydzwaniających, zmuszających do zgłoszenia się, raportowania. Jestem ze znajomym w dużym sklepie na zakupach. W międzyczasie żona kolegi dzwoni 3-5 razy. Aż wyrwało mi się dziękczynienie: Dzięki Ci Panie, że to nie moja… Że moja tak nie potrzebuje… Ale co się wydarzy, gdy dzieci nieco podrosną. Mama będzie dzwonić do również do nich. Jezus miał 12 lat i zaginął. Ale dawali Mu dużo wolności. Czy świat był bezpieczniejszy? Nie damy rady porównać.
Zatem dzieci pozwalają rodzicom nauczyć się obdarzać innych wolnością, bo one się o wolność upomną. Bo jeśli wolności nie otrzymają, będą też niesamodzielne. Jak dziecko uczy się jeździć na rowerku, to mamusia trzyma je pod paszki, ale jeśli trzyma synka „pod paszki”, a on już skończył 18 lat, a nona dalej trzyma „pod paszki” to jest bardzo niebezpieczne. Jak spadnie z rowerka, będąc czterolatkiem na ogół nic mu się nie stanie, jak upadnie 18 latek, to środek ciężkości znajduje się wyżej i jest bardziej niebezpiecznie. Kobieta mająca dwóch dorosłych synów - po czterdziestce - zapytana przez sąsiada czy nie wybiera się na wakacje odpowiedziała: A bo to chłopców mogłabym samych zostawić?
Dzieci stworzą warunki do tego, aby małżonkowie „zawalczyli o siebie”. Kobieta po urodzeniu dziecka ma pokusę na „porzucenie” na jakiś czas męża, odstawienie go, na dawanie priorytetu dziecku. Realizuje przecież inne, wyższe cele. Oczywiście termin pokusa na odstawienie go to ironia, ale zastosowana celowo. Panowie nie dajcie się odepchnąć, powalczcie o swoją kobietę. Już kilkumiesięczniak odpycha ojca od matki, gdy ten próbuje się przytulić. Oczywiście, że konkurencja nie śpi. Potem kilkulatek zgłasza zapotrzebowanie na wyłączność z matką. I znów ojciec musi postawić granicę i zaporę tym pomysłom na przymierza rozbijające związek małżeński.
Ojciec 10-latka „zakontraktował” swego czasu, że syn może sypiać z matką w weekendy. Uważałem to za kardynalny błąd. Nie wpuszcza się konkurenta do łoża małżeńskiego. Co to za pomysł?! Najlepszy czas małżeński oddawać za bezcen. Przecież 10 latek musi poczekać jeszcze z dekadę na swoją kobietę… To oczywiście nie znaczy, że jeśli dziecko nawiedzi łoże rodziców ma zostać z niego usunięte. Dzieci mają różne potrzeby. Przychodząc do łóżka rodziców coś otrzymują. Bardzo piękna była dla mnie przed kilku laty opowieść pewnej pary mówiącej. Zasypiamy w łóżku małżeńskim, budzimy się w rodzicielskim. Jedno z naszych dzieci śpi z prawej, drugie z lewej, trzecie w głowach a czwarte w nogach. Nie masz pojęcia jak jest gorąco.
28 letnia kobieta, staż małżeński 4,5 roku, wykształcenie wyższe, matka córek w wieku 3 lat i 6 miesięcy. Przez moment córka była całym moim światem i troszkę nawet zapomniałam o mężu, ale na szczęście przez moment . Chociaż musiałam na nowo nauczyć się, że najważniejszy jest mąż. Nasza miłość przy dzieciach też dojrzewa, bo widzę męża w nowym świetle i podziwiam go w roli ojca. Ten głos mówi też o gratyfikacji, o którą ojcu łatwiej jeśli aktywnie uczestniczy w życiu dziecka. Jeśli tak jest zyskuje wówczas i w oczach żony.
Zabezpieczą starość. W niezbyt nawet odległej przeszłości, do głównych motywów posiadania dzieci i to w znacznej liczbie, obok konieczności realizacji zadań egzystencjalnych – głównie pracy w polu - należała myśl o konieczności zabezpieczenia sobie miejsca, jak to mówiono - „dożywania” u dzieci. Nie odosobnionym pragnieniem było zatem posiadanie syna, ponieważ u niego właśnie miały kończyć się ostatnie lata życia rodzinnych seniorów. Społeczności naszej strefy kulturowej, zrezygnowały z czasem, w związku ze zrozumieniem rytmu natury oraz ograniczeniem umieralności niemowląt z liczniejszej gromadki dzieci. W miejsce upragnionego syna, zaczęto darzyć równą a niekiedy nawet większą estymą przychodzące na świat w rodzinie córki. Zmniejszyła się presja posiadania dzieci, jako zabezpieczających starość. W miejsce potomstwa bowiem wkroczyły instytucje gwarantujące pomoc w ostatnich latach życia.
Warto jednak podnieść i kwestię pewnej ułudy tych prognoz. Jest to istotne zwłaszcza, w odniesieniu do naszego krajowego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, który może okazać się, bez przeprowadzenia niezbędnych reform niezdolny do działania w sferze oczekiwanych świadczeń. A wówczas może nabrać realnych kształtów myśl wyrażana w społeczeństwie polskim końca lat dziewięćdziesiątych w postaci nieco żartobliwej, że dobrze jest mieć dzieci, bo to jest IV filar zabezpieczenia przyszłości.
Mówiąc całkiem poważnie, jeśli jesteśmy lub będziemy dojrzali (a ciągle trzeba mieć nadzieję), to naszą radością z dobrego wychowania naszych latorośli będzie, jeśli one, to co najlepsze oddadzą dalej, ale nie nam lecz następnemu pokoleniu. I o to właśnie chodzi i to jest sukces w wychowaniu.
Sprawią koszty. Czy rzeczywiście można mówić o wydatkach? W przeliczeniu na środki materialne z pewnością tak. Wychowanie jest kosztowne. Interesująca definicja ojcostwa głosi, że: Ojciec to mężczyzna, który nosi fotografie tam, gdzie kiedyś były pieniądze . Słyszałem taką opowieść ojca zapytanego o swoje dzieci: Dzieci przyjeżdżają bo studiują w innym mieście. Cieszę się jak dzieci przyjeżdżają. A jak wyjeżdżają to tylko światełko w lodówce zostawiają.
A co z osobami bezdzietnymi, zwłaszcza z tymi bez własnej winy i zgody na taki pomysł natury. Łatwo byłoby powiedzieć: niech adoptują, ale to nie jest dobra rada. Trzeba najpierw uporać się z bólem straty i żałobą niemożności osiągnięcia tego, co większość posiada. Jeśli zdarzy się Państwu towarzyszyć małżeństwu bezdzietnemu, to warto pamiętać, że przede wszystkim potrzebują wsparcia. A decyzja o adopcji – zapadnie - jeśli ma zapaść. A jeśli nie, tzn. że muszą uporać się z życiem w taki sposób, by ich płodność znalazła inne alternatywne rozwiązania.
Interesujące jest spojrzenie na te konsekwencje, choć termin brzmi podobnie jak i skutki, korzyści czy efekty dość pejoratywnie, a więc niezbyt zachęcająco. Po za tym każde z tych pojęć sugeruje niejako otrzymanie czegoś w jakiejś zamkniętej formie. Tymczasem „dobra” uzyskiwane z tytułu posiadania dzieci są na ogół rozciągnięte w czasie, trudno mierzalne i zrozumiałe w większym stopniu, jako zjawiska w procesie, niż jako pojedyncze fakty.
Zatem, nie uciekajmy przez wyzwaniami jakie stanowią dzieci. Zrodzić i wychowywać dziecko to przedsięwzięcie twórcze i rozwojowe. I nie dajmy sobie wmówić jednego z głośnych komunikatów współczesności, że nie warto. Bo przyjęcie tej perspektywy może sprawić, że nic nie będzie godne naszego wysiłku i zaangażowania. A jak powiedziała Algernon Charles Swinburne tam, gdzie nie ma dzieci, brakuje nieba.
Pytanie o motywy jest pytaniem o to, czego przyszli rodzice się spodziewają. Z kolei problem: Po co rodzicom dzieci? to pytanie o to, jaką funkcję pełnią one dla rodziny, co im dają? Mówi więcej o tym, co w związku z przyjęciem wyzwania rodzicielskiego otrzymają.
Zatem, po co rodzice mają dziecko?
Dla przedłużenia gatunku. Nie da się ukryć, że głębokie jest w ludziach pragnienie przedłużenia swego życia. Ale ze smutkiem stwierdzają, że małorealistyczną chęć długiej egzystencji udaje się zrealizować jedynie poprzez zrodzenie i wychowanie potomstwa. Zatem dość skwapliwie korzystają z tej sposobności. Tchnie realizmem, a człowiek jako istota myśląca wybiera rozwiązania dostępne.
To religijny nakaz. Znajduje się on dosyć blisko wizji antropologicznej. Biblijna zachęta do płodności i zagospodarowywania ziemi w kulturze chrześcijańskiej ma w dalszym ciągu swoją obowiązującą moc. Natchniona Księga głosi wartość dziecka, określanego wprost błogosławieństwem. Przekaz jest stanowczy i jednoznaczny. Przemawia do ludzi sfery judeochrześcijańskiej, nawet gdy stanowią oni mniejszość religijną. Charles Peguy powiedział, że dziecko i dzieciństwo to wyjątkowa łaska. I trudno nie dać temu wiary.
Stanowią szansę na rozwój. Można ze spokojem przyjąć, że rodzicielstwo to dobra lekcja życia wśród ludzi, a może nawet jedna z najlepszych form uczenia się człowieczeństwa. Wychowywanie dzieci stwarza więcej możliwości samopotwierdzenia, odnalezienia własnej tożsamości, twórczego działania i autentycznej odpowiedzialności, niż przeciętna kariera zawodowa . Rodzice nie są w stanie przewidzieć dokąd zaprowadzi ich przyjęcie roli matki i ojca – opiekunów i żywicieli. Nawet nie są w stanie sobie wyobrazić, jak wiele się nauczą, ile pojmą, przecierpią, z czego będą musieli zrezygnować i czego się podjąć. Nie przewidują jakie cechy i postawy ich dzieci wyzwolą. Ale to wszystko otworzy przed nimi nowe horyzonty zrozumienia i przeżywania. Mówiąc o rozwoju myślę o wszystkich wymiarach człowieczeństwa. Wielokrotnie przyjdzie rodzicom zmierzyć się z dylematami etycznymi, gramatyką, przypomnieć najważniejsze aspekty historii, czy dogłębnie powtórzyć, częściej może nawet poznać nowy - program matematyki. Wielokrotnie obserwujemy zachętę ze strony dzieci, by wziąć udział w wyczynach lekkoatletycznych, czy grach zespołowych. W ten sposób dzieci w sposób skuteczny zadbają o kondycję fizyczną swoich rodziców. Mam taką zaprzyjaźnioną wspólnotę z czasów studenckich, gdzie rodzice pod wpływem potrzeb dzieci, zrobili przenośne boisko do siatkówki. Znam ojca licznej rodziny, który gdy dzieci wchodziły w okres adolescencji uzyskał szereg uprawnień do przewodnika sudeckiego. Pasje i rozwijające się zainteresowania stymulują opiekunów do zgłębiania nowych dziedzin. To jest po prostu „woda na młyn”.
Wspólne dobro małżeńskie. Diada stanowi atrakcyjną formę życia wspólnego. Choć to tylko dwie osoby, to już mała wspólnota, podstawowa grupa. Na ogół jej życie przypieczętowane jest publiczną deklaracją, ślubem. Żyją sobie razem ciesząc się szczęściem małżeńskim. Udaje im się osiągnąć coś wspólnego, stworzyć parę funkcjonującą z satysfakcją, osiągnąć postęp w rozwoju własnym, w zakresie dorobku materialnego, zdobyć mieszkanie, czy - niekiedy - zbudować dom. Ale dopiero wspólne dziecko jest dziełem cementującym związek. Stanowi ono dar od Stwórcy. Rodzice są jego współkreatorami. Urodzenie dziecka stanowi dar i tajemnicę, bo jak zrozumieć i wytłumaczyć, że co piąta para małżeńska jest pozbawiona możliwości prokreacyjnych? Jeśli udaje im się zrodzić dziecko doświadczają wspólnoty, z wielością relacji. Gdy dzieci jest więcej, rośnie także liczba więzi. A to ubogaca. A kto nie pragnie być bogatym? W konsekwencji dziecko czyni rodziców kimś ważnym. Z diady małżonków wyrasta para osób uzyskująca autorytet. Czy zdoła go utrzymać przez długi czas zależy od nich. I pewne jest że chwilowo go może utracić w okresie dojrzewania. Antoni Kępiński powiedział kiedyś: Dziecko patrzy na dorosłych w górę, wskutek czego ich obraz jest wyolbrzymiony.
Dają ogromną satysfakcję. Ich rozwój: pierwszy uśmiech, guu guu, słowo, gest to wszystko są źródła głębokich satysfakcji. O patrzcie jak umie pokazać jak kocha tatusia. Państwo nie mają pojęcia jak piękne laurki robiły moje dzieci. Jak przepięknie tańczyły i śpiewały w przedszkolu. Jakie miałem radości, gdy odmieniano je przez przypadki na ich szkolnych drogach… Jakie zdolne mam dzieci. Jak pięknie grają na instrumentach. Mój syna jako młodszy nastolatek zmontował sobie pierwszy komputer. W II klasie szkoły podstawowej moja córka była mistrzynią klasową w warcabach. O jaki talencik. Chyba wystarczy? Bo ja mogę dłużej. Ja mam rodzinne tradycje przechwalania się. W rodzinie mamy kuzyna, który przy każdej okazji mówi o wszystkich sukcesach swoich dzieci. Kilka tygodni temu np. córka wygrała konkurs chopinowski. Media wprawdzie nie podawały, a konkurs był w gminie, ale duma ojca prostuje mu kręgosłup. Oczywiście chodzi o to aby przy ich sukcesach im pozwolić być z siebie dumnymi. Ale my i tak przy okazji się tym nakarmimy.
Nadzieja. Nawet początkowe zaskoczenie ciążą przechodzi w fazie akceptacji, w wysoki poziom nadziei. Oczekiwanie na dziecko daje chęć do życia i wiarę w przyszłość. Przykładem pokazującym siłę tej nadziei stanowi dla mnie przypadek depresyjnej kobiety po ciężkich przeżyciach w dzieciństwie, przeżywającej bardzo trudne stany emocjonalne. Przez dłuższy czas nie pomagają ani terapia, ani nawet leki antydepresyjne. W trakcie kuracji psychiatrycznej kobieta zachodzi w ciążę. Odstawia leki, powraca do niej pragnienie życia i radość. Towarzyszy jej wprawdzie w dalszym ciągu pewien poziom niepokoju, ale po raz pierwszy od lat uzyskuje tyle radości życia. Czy przyjęcie dziecka ochroni ją przez kolejnymi nawrotami melancholii, tego nie wiadomo, ale doświadczenia towarzyszące jej w tej chwili wzmacniają jej siły i przynoszą wzrost nadziei na przyszłość. Nieco instrumentalnie to artykułując, można powiedzieć, że oczekiwanie dziecka i przyjęcie go stanowi silny środek antydepresyjny.
Możliwość terapeutycznego przeżycia na nowo własnego dzieciństwa, przejścia świadomie każdego etapu. Wychowując człowiek pozna swoją własna tożsamość, zrozumie co wcześniej przeżywali rodzice. Zrozumie ich ból i zmagania. To może pomóc w procesie pojednania z własnymi rodzicami . Praca równie wartościowa jak każda inna a może nawet ważniejsza.
Silne doświadczanie emocji. Mężczyzna który został ojcem przez przybranie mówi: Tego się nie da opisać. Malec codziennie czeka zbiegając ze schodów na hasło, że tata wraca… I biegnie do ojca z entuzjazmem go witając. Nikt go już tak nie pokocha. Chyba, że będzie miał okazję wychowywać kolejne dziecko. Nikt mnie nigdy tak nie witał – powiedział ojciec dziecka przyjętego w adopcji. Dodałbym jeszcze, że niewielu go jeszcze tak witać będzie. To jest jedyne w swoim rodzaju powitanie taką radością, ogromem tej radości.
Energia. Dość często uważa się, że dzieci wymagają wyjątkowej energii i wprost wypalają człowieka z kalorii, których jak się sądzi powszechnie trzeba mieć bez liku. To prawda, że wychowanie to znaczny wydatek energetyczny. Przez dwie dekady dzieci czerpią energię, angażując rodzicielski wysiłek fizyczny i psychiczny. Ale warto również wskazać na rodzicielstwo jako na formę energetycznego doładowania. Jest taki zdumiewający fenomen w opiece – szczególnie, choć nie tylko - nad małym dzieckiem. Osoby zajmujące się nim otrzymują jakby energetyczną gratyfikację. I naprawdę nie wynika ona tylko z motywacji i determinacji, żeby dzieckiem dobrze się opiekować. Tym źródłem energii jest samo dziecko. Samo obserwowanie i obcowanie z organizmem w pełnym rozwoju dostarcza ogromu satysfakcji. Zmiany związane z dojrzewaniem małego dziecka, dają się obserwować z tygodnia na tydzień. Te subtelne gesty, dźwięki i drobne umiejętności stanowią wzmocnienia dające siłę niezbędną do zaopiekowania się maluchem i twórczego bycia z nim. Bycie z dzieckiem to nie strata - to zysk.
Lekcja akceptacji trudnych sytuacji. Rym utworzył się samoistnie. O jakich sytuacjach myślę? Mianowicie choćby o tych przypadkach, kiedy dziecko pojawia się niespodziewanie, a ludzie stają się rodzicami z zaskoczenia, nieoczekiwanie. W narracjach używa się dość często sformułowania: Przytrafiło im się dziecko. Ale to, co wydaje się tu być najistotniejsze, to fakt, że pomimo niesprzyjających okoliczności, często nie bez trudu i dylematów dziecko zostaje przyjęte. Niekiedy tę decyzję podejmuje w heroiczny sposób matka, bez wsparcia przypadkowego, czy całkiem nieodpowiedzialnego ojca.
Jeżeli ciąża stanowi zaskoczenie, ale w ludziach jest decyzja akceptacji dziecka, to niekiedy stanowi, wbrew temu, co się powszechnie sądzi, szansę na stworzenie związku. Są bowiem osoby, które ze względu na swe dotychczasowe doświadczenia rodzinne, nie byłyby w stanie zdecydować się same na założenie rodziny. A wówczas ten „przypadek dezorganizujący” im początkowo życie, w rzeczywistości jakoś porządkuje je, zmuszając do przyjęcia odpowiedzialności.
Warto też podkreślić tu, że większość dzieci przychodzi do swych rodziców w czasie jakoś dla nich nieodpowiednim, dość często mówi się „nie w porę”. Wiele razy słyszałem: Jeszcze teraz nie planowaliśmy, bo studia, nowa praca, konieczność spłacania kredytu, doktorat… Szczęście dziecka, w takiej sytuacji, polega na tym, że rodzice przekraczają mentalnie barierę pory nieodpowiedniej i przygarniają je z miłością, idąc w rozwój. Ta postawa otwartości rodzicielskiej sprzyja przede wszystkim im samym i daje im dodatkowy napęd do życia. Przepiękną egzemplifikacją takiej sytuacji są dla mnie osobiście tzw. dzieci późne, czyli pojawiające się w rodzinie, po wielu latach przerwy, gdy wydaje się już, że procesy prokreacyjne są już zdecydowanie zakończone. Przed laty doświadczyłem spotkania z 42-letnią kobietą spodziewającą się dziecka, tonącą we łzach rozpaczy z powodu nieadekwatnej pory przybycia potomstwa. Dziecko to jednak z czasem stało się swoistym błogosławieństwem rodziny i źródłem jej rozwoju. Ponadto, gdy starsze rodzeństwo zaczęło opuszczać dom rodzinny, ono w dalszym ciągu „odmładzało” rodziców i pobudzało ich do bycia dalej młodymi.
Dziecko pozwoli rozwijać się poprzez kryzysy, które wniesie. To niewygodne myślenie, że rozwój nastąpi na tej drodze. Ale prawdopodobnie najlepszą formą przechodzenia ku dojrzałości są właśnie sytuacje kryzysowe. I jakby się tak zastanowić mają miejsce na wielu etapach życia dziecka i oddziałują na całą rodzinę. Przyjrzyjmy się krótko typ punktom przejściowym, które spowodują „kryzysie”. Tak od samego początku. Jedno z małżonków dojrzało i już chce mieć dziecka drugie jeszcze nie. I co jeśli ona pragnie, a on myśli że trzeba jeszcze nieco zaczekać, to się ucieszą? Nie raczej pójdą w konfrontację. On jednak z czasem dojrzeje. Ona w stanie błogosławionym utraci pewne możliwości wyjść i działań i to jakoś ich ograniczy. I tu znów i radość i boleść. Potem upragniony osesek się urodzi. Nadzieje zostaną spełnione. Mama odda mu się bez reszty, odsunie męża, bo chwilowo ma „ważniejszą misję” związaną z ochroną i koniecznością wykarmienia potomka. Młodzi rodzice się cieszą, ale trochę oddalają się od siebie. Ponadto na początku bardzo ciężko pracują, słabo śpią. Mąż ma swoją enklawę. W pracy rzadko ktoś płacze. Żona choć w pełni oddana dziecku zazdrości mężowi. On ma życie w świecie. Czy nie może być kryzysowo? Potem „idą ząbki”. Ból serca patrzeć, jak nieboraczek cierpi. Maluszek ma już około dwóch latek i mówi „nie”. Mało tego na osiedlowym sklepie robi histerię, jakich rodzice nigdy nie widzieli. Młody ojciec ostatnio powiedział, że „robi chrabąszcza”. I w dodatku nie wiadomo, co z tym począć. Mamie powiedział, że jej nie kocha a ojca skopał i opluł. Potem będą rozdarcia serca związane z pierwszymi rozstaniami. Płacz dziecka oddawanego pod opiekę do przedszkola będzie kroił serce. Pierwszy rok w przedszkolu, będzie formą slalomu – giganta, pomiędzy kolejnymi infekcjami dziecka wymagającego opieki a zaspokajaniem potrzeb pracodawcy, który już dawno zapomniał, że pierwsze miesiące w przedszkolu to wielki stres i witanie wszelkich chorób, a widzi, że zadania produkcyjne i usługowe są zaniedbywane. Potem dziecko zostanie ocenione w szkole. To nie będzie wygodne. Bo ocena nie zawsze będzie dobra. Wejdzie w konflikt z rówieśnikami. Jako nastolatek zacznie się dopominać o autonomię. Nie zawsze zrobi to w sposób elegancki. We wszystkich tych spornych kwestiach rodzice będą mieli swoje zdanie, męski i kobiecy punkt widzenia. I na ogół opowiedzą się za swoją wersją. Adolescent poza uwagą i dostępnością zapragnie gadżetów oraz pieniędzy. Potem zacznie się mocniej awanturować, trzaskać drzwiami, spóźniać, wniesie ekstremalne pomysły wyjazdów pod namiot, na które rodzice nie będą mieli ochoty wyrazić zgody itp. itd. Stawianie granic stanie się najważniejszym ćwiczeniem, zaraz po akceptacji dziecka. Lecz to wszystko będzie rozwojowe. A zrozumienie nieuchronności tych kryzysów i przekraczanie ich sprawi rozwój dziecka i rodziców.
Dzieci są po to żebyś miał się z kim pomocować. Już wcześniej, niż jako nastolatek dziecko sprawdzi Twoją siłę, zmierzy się z Tobą, wejdzie w konflikt, który będzie rozwojowy. To dar dla obu stron. Dwulatek zechce być sobą. Adolescent ogłosi manifest niezależności. Dziecko w fazie przed opuszczeniem domu musi być z rodzicami „na małym konflikcie”. Gdzieś musi mieć prawo wyrażać złość i agresję. Gdzie może pokazać swoje emocje? Tylko w domu. Tylko tu bowiem jest bezpieczne. Tu jest zrozumiane. Tu rodzice wiedzą, że to jego prawo, bo sami przeszli tę drogę. Jeśli mu nie pozwolą, pozbawią go siły, by radzić sobie z życiem w świecie.
Dzieci pozwolą nauczyć się radzić z sobie z rozczarowaniem. Ponieważ rozczarują, zniszczą, rozleją, nie dotrzymają słowa, spóźnią się, skłamią, zawiodą, zapalą, wypiją, użyją słów powszechnie uznawanych za wulgarne. Słowem nie zachowają się tak jak byśmy się tego spodziewali. Ale my rodzice, choć gniew chwilowy z poziomu podeszwy podejdzie do gardła wiemy, że to tylko moment słabości, jakie i my mamy za sobą i choć jesteśmy sfrustrowani i rozczarowani, to nie odrzucimy swojego dziecka. Choć uczucia w studni rozczarowanie niewygodne, my je przeżyjemy i marnotrawnego syna i córkę na nowo przygarniemy dając mu kolejny zapas szans.
Dzieci pozwolą uczyć się rezygnacji z nadmiernej kontroli i stopniowego oddawania odpowiedzialności. Małe dziecko musi być blisko, jest całkiem zależne i nie przeżyje bez rodziców. Stopniowo jednak potrzebuje coraz więcej wolności. Rodzice obdarowują go tą wolnością ćwiczą się w zaufaniu, budzą w dziecku poczucie sprawstwa i pewności siebie. Gdy dziecko jest małe kontrola jest ogromna. Tacy młodzi rodzice to wszystko skontrolują – nawet pieluchę. A może głównie ją… Im jest starsze, tym bardziej kontrola zanika. Skąd pomysły na nadmierną kontrolę: własne doświadczenia, niekiedy nadmierna dominacja ze strony matki, dzieciństwo w domu alkoholowym, czy w środowisku dopuszczającym się zaniedbań. Ale nadopiekuńczość rodzi bunt i złość. Dziecko nie lubi, gdy ktoś poprawia mu czapeczkę, która sama dusi i uwiera. Ile swobody potrzebuje? To ważne pytanie na każdym etapie rozwoju. Chodzi o zachowanie równowagi, danie wsparcia, ale nie zabieranie autonomii. Trzeba zadbać o to, by nie doprowadzać do skrajności. Opowiadał mi ktoś o opiekunach w środowisku, gdzie wychowuje się młodych dorosłych. Przejawiali dwie postawy. W kontinuum, od całkowitego braku zainteresowania, aż do wieczornego sprawdzania, czy podopieczni wymyli zęby.
W wychowaniu dzieci będziemy mieli okazję sprawdzać, czy to troska, czy nadmierna kontrola. Teraz mamy sporo rodziców wydzwaniających, zmuszających do zgłoszenia się, raportowania. Jestem ze znajomym w dużym sklepie na zakupach. W międzyczasie żona kolegi dzwoni 3-5 razy. Aż wyrwało mi się dziękczynienie: Dzięki Ci Panie, że to nie moja… Że moja tak nie potrzebuje… Ale co się wydarzy, gdy dzieci nieco podrosną. Mama będzie dzwonić do również do nich. Jezus miał 12 lat i zaginął. Ale dawali Mu dużo wolności. Czy świat był bezpieczniejszy? Nie damy rady porównać.
Zatem dzieci pozwalają rodzicom nauczyć się obdarzać innych wolnością, bo one się o wolność upomną. Bo jeśli wolności nie otrzymają, będą też niesamodzielne. Jak dziecko uczy się jeździć na rowerku, to mamusia trzyma je pod paszki, ale jeśli trzyma synka „pod paszki”, a on już skończył 18 lat, a nona dalej trzyma „pod paszki” to jest bardzo niebezpieczne. Jak spadnie z rowerka, będąc czterolatkiem na ogół nic mu się nie stanie, jak upadnie 18 latek, to środek ciężkości znajduje się wyżej i jest bardziej niebezpiecznie. Kobieta mająca dwóch dorosłych synów - po czterdziestce - zapytana przez sąsiada czy nie wybiera się na wakacje odpowiedziała: A bo to chłopców mogłabym samych zostawić?
Dzieci stworzą warunki do tego, aby małżonkowie „zawalczyli o siebie”. Kobieta po urodzeniu dziecka ma pokusę na „porzucenie” na jakiś czas męża, odstawienie go, na dawanie priorytetu dziecku. Realizuje przecież inne, wyższe cele. Oczywiście termin pokusa na odstawienie go to ironia, ale zastosowana celowo. Panowie nie dajcie się odepchnąć, powalczcie o swoją kobietę. Już kilkumiesięczniak odpycha ojca od matki, gdy ten próbuje się przytulić. Oczywiście, że konkurencja nie śpi. Potem kilkulatek zgłasza zapotrzebowanie na wyłączność z matką. I znów ojciec musi postawić granicę i zaporę tym pomysłom na przymierza rozbijające związek małżeński.
Ojciec 10-latka „zakontraktował” swego czasu, że syn może sypiać z matką w weekendy. Uważałem to za kardynalny błąd. Nie wpuszcza się konkurenta do łoża małżeńskiego. Co to za pomysł?! Najlepszy czas małżeński oddawać za bezcen. Przecież 10 latek musi poczekać jeszcze z dekadę na swoją kobietę… To oczywiście nie znaczy, że jeśli dziecko nawiedzi łoże rodziców ma zostać z niego usunięte. Dzieci mają różne potrzeby. Przychodząc do łóżka rodziców coś otrzymują. Bardzo piękna była dla mnie przed kilku laty opowieść pewnej pary mówiącej. Zasypiamy w łóżku małżeńskim, budzimy się w rodzicielskim. Jedno z naszych dzieci śpi z prawej, drugie z lewej, trzecie w głowach a czwarte w nogach. Nie masz pojęcia jak jest gorąco.
28 letnia kobieta, staż małżeński 4,5 roku, wykształcenie wyższe, matka córek w wieku 3 lat i 6 miesięcy. Przez moment córka była całym moim światem i troszkę nawet zapomniałam o mężu, ale na szczęście przez moment . Chociaż musiałam na nowo nauczyć się, że najważniejszy jest mąż. Nasza miłość przy dzieciach też dojrzewa, bo widzę męża w nowym świetle i podziwiam go w roli ojca. Ten głos mówi też o gratyfikacji, o którą ojcu łatwiej jeśli aktywnie uczestniczy w życiu dziecka. Jeśli tak jest zyskuje wówczas i w oczach żony.
Zabezpieczą starość. W niezbyt nawet odległej przeszłości, do głównych motywów posiadania dzieci i to w znacznej liczbie, obok konieczności realizacji zadań egzystencjalnych – głównie pracy w polu - należała myśl o konieczności zabezpieczenia sobie miejsca, jak to mówiono - „dożywania” u dzieci. Nie odosobnionym pragnieniem było zatem posiadanie syna, ponieważ u niego właśnie miały kończyć się ostatnie lata życia rodzinnych seniorów. Społeczności naszej strefy kulturowej, zrezygnowały z czasem, w związku ze zrozumieniem rytmu natury oraz ograniczeniem umieralności niemowląt z liczniejszej gromadki dzieci. W miejsce upragnionego syna, zaczęto darzyć równą a niekiedy nawet większą estymą przychodzące na świat w rodzinie córki. Zmniejszyła się presja posiadania dzieci, jako zabezpieczających starość. W miejsce potomstwa bowiem wkroczyły instytucje gwarantujące pomoc w ostatnich latach życia.
Warto jednak podnieść i kwestię pewnej ułudy tych prognoz. Jest to istotne zwłaszcza, w odniesieniu do naszego krajowego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, który może okazać się, bez przeprowadzenia niezbędnych reform niezdolny do działania w sferze oczekiwanych świadczeń. A wówczas może nabrać realnych kształtów myśl wyrażana w społeczeństwie polskim końca lat dziewięćdziesiątych w postaci nieco żartobliwej, że dobrze jest mieć dzieci, bo to jest IV filar zabezpieczenia przyszłości.
Mówiąc całkiem poważnie, jeśli jesteśmy lub będziemy dojrzali (a ciągle trzeba mieć nadzieję), to naszą radością z dobrego wychowania naszych latorośli będzie, jeśli one, to co najlepsze oddadzą dalej, ale nie nam lecz następnemu pokoleniu. I o to właśnie chodzi i to jest sukces w wychowaniu.
Sprawią koszty. Czy rzeczywiście można mówić o wydatkach? W przeliczeniu na środki materialne z pewnością tak. Wychowanie jest kosztowne. Interesująca definicja ojcostwa głosi, że: Ojciec to mężczyzna, który nosi fotografie tam, gdzie kiedyś były pieniądze . Słyszałem taką opowieść ojca zapytanego o swoje dzieci: Dzieci przyjeżdżają bo studiują w innym mieście. Cieszę się jak dzieci przyjeżdżają. A jak wyjeżdżają to tylko światełko w lodówce zostawiają.
A co z osobami bezdzietnymi, zwłaszcza z tymi bez własnej winy i zgody na taki pomysł natury. Łatwo byłoby powiedzieć: niech adoptują, ale to nie jest dobra rada. Trzeba najpierw uporać się z bólem straty i żałobą niemożności osiągnięcia tego, co większość posiada. Jeśli zdarzy się Państwu towarzyszyć małżeństwu bezdzietnemu, to warto pamiętać, że przede wszystkim potrzebują wsparcia. A decyzja o adopcji – zapadnie - jeśli ma zapaść. A jeśli nie, tzn. że muszą uporać się z życiem w taki sposób, by ich płodność znalazła inne alternatywne rozwiązania.
Interesujące jest spojrzenie na te konsekwencje, choć termin brzmi podobnie jak i skutki, korzyści czy efekty dość pejoratywnie, a więc niezbyt zachęcająco. Po za tym każde z tych pojęć sugeruje niejako otrzymanie czegoś w jakiejś zamkniętej formie. Tymczasem „dobra” uzyskiwane z tytułu posiadania dzieci są na ogół rozciągnięte w czasie, trudno mierzalne i zrozumiałe w większym stopniu, jako zjawiska w procesie, niż jako pojedyncze fakty.
Zatem, nie uciekajmy przez wyzwaniami jakie stanowią dzieci. Zrodzić i wychowywać dziecko to przedsięwzięcie twórcze i rozwojowe. I nie dajmy sobie wmówić jednego z głośnych komunikatów współczesności, że nie warto. Bo przyjęcie tej perspektywy może sprawić, że nic nie będzie godne naszego wysiłku i zaangażowania. A jak powiedziała Algernon Charles Swinburne tam, gdzie nie ma dzieci, brakuje nieba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz